Fabrykantka aniołków Camilli Läckberg, czyli kolejna szansa dla autorki.
Ostatnio mam dość spory problem z kolejnymi odsłonami Sagi o Fjällbace. Straciły dla mnie tę „początkową świeżość”, a dominująca część obyczajowa zaczęła skłaniać się w kierunku dość słabej telenoweli. Jako że należę do uparciuchów, czy może raczej powinnam napisać, że zostałam pozbawiona pewnego instynktu zachowawczego, czytam często jakąś serię do końca, tylko dlatego, że jej początek po prostu mi się spodobał. Do tego ciągle łudzę się, że gdzieś ten początkowy błysk wróci i seria odżyje. No i podobnie sytuacja wygląda z sagą Läckberg. Wciąż czekam na „ten powiew”. Czy Fabrykantka aniołków go przyniesie? ;)
Bez śladu.
Jest rok 1974. Po otrzymaniu zgłoszenia policjanci udają się na wyspę Valö. Zastają tam tylko nakryty wielkanocny stół i płaczącą na piętrze najmłodszą pociechę Ebby. Co się stało z rodziną?
Ebba po ponad 30-latach wraca w rodzinne strony, by wraz z mężem uporać się ze śmiercią syna i rozpocząć wszystko od nowa. Jej powrót rozpoczyna jednak lawinę nowych przestępstw. Czy mają one coś wspólnego ze zniknięciem jej rodziny w przeszłości?
Kryminalnie jest dobrze. ;)
Mogę powiedzieć, że się doczekałam. W kwestii kryminalnej w końcu coś drgnęło. Ba, nawet mogę powiedzieć, iż autorka wyraźnie popracowała w kwestii „wtrącania” i długości retrospekcji. Do tego sama zagadka poprowadzona ciekawie z zachowanym odpowiednim tempem akcji. Dawno nie zdarzyło mi się u pani Läckberg, żebym miała problem z domyśleniem się sprawcy przed połową książki. I co najważniejsze, nawet Erika z kilkoma swoimi klasycznymi wtrąceniami nie przeszkadzała tak jak w ostatnich odsłonach sagi.
I po co ta Anna?
Jeżeli chodzi o część obyczajową, to mam do niej mieszane uczucia. Z wątkiem Eriki i Patrika można powiedzieć, że autorka „wyszła na prostą”. Jednak to, co się dzieje z wątkiem Anny, przyprawia mnie o odruch wymiotny. Nie będę zdradzać szczegółów, ale jeżeli miałam jakiekolwiek resztki sympatii do tej postaci, to „odleciały wraz z aniołkami”.
Do tego odnoszę nieodparte wrażenie, że bohater niedoświadczony tragedią dla Läckberg nie istnieje. Dlatego znowu daje ona upust swojej chorej fantazji i tym razem obrywa się Martinowi. No i jeszcze ostatnia pozycja na mojej „żalów”. Ostatnie tomy sagi, to naprzemienne „sapanie” w ciąży u jednych i próba poradzenia sobie z utratą dziecka u drugich. Czyżby „dzbanuszek z pomysłami” się opróżnił?
Podsumowując. W stosunku do poprzedniej odsłony serii Fabrykantka aniołków wypada wręcz nieźle. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że w kwestii kryminalnej wypadła wręcz fenomenalnie i ja sama nie mam na ten temat żadnych zastrzeżeń. Jednak jeżeli chodzi o obyczajowe poletko, to owszem z jednej strony jest poprawa w kwestii dwóch głównych bohaterów, natomiast cała otoczka zaczyna coraz bardziej przypominać groteskę. Zostały przede mną jeszcze dwa tomy sagi i cóż mogę powiedzieć. Wygląda na to, że będę „brnęła w to bagno” dalej. :P
Ta część mi też się podobała :) i Lackberg w takim wydaniu właśnie lubię :)
Jeżeli by „wyciąć Annę”, to byłaby to jedna z lepszych części, ale masz rację Lackberg w takim wydaniu, to jest to, co chcę czytać. :P
Mnie się bardzo podobała, ale może też dlatego, że była to pierwsza książka Lackberg, jaką czytałam, więc jeszcze nie znałam jej tricków i schematów :)
Gdyby nie poprzednie części, to przypuszczam, że byłabym bardzo na tak. Z resztą kryminalnie nie mam książce nic do zarzucenia. Jedynie co mi zaczyna bardzo przeszkadzać, to epatowanie tragedią. Postać Anny zaś, to jakaś totalna masakra…
Podziwiam wytrzymałości w czytaniu serii, która coraz mniej się podoba. Choć rozumiem ciekawość i chęć dowiedzenia się, jak to wszystko się skończy, to jednak mi brakuje wytrzymałości;)
Tak jak napisałam powyżej, z moim instynktem samozachowawczym jest wyraźnie coś nie teges. ;)