Tam gdzie płoną książki – 451° Fahrenheita Ray Bradbury.
Lipiec był w moim wykonaniu miesiącem całkowitego odrzucenia planów czytelniczych i „pójściem” na żywioł. Wszystko przez częste wyjazdy i nadmierną temperaturę za oknem. No i właśnie, jeżeli o temperaturze mowa, to postanowiłam „dolać oliwy do ognia” i w jedno upalne popołudnie sięgnęłam po dystopiczną wizję przyszłości Ray’a Bradbury, czyli 451° Fahrenheita
Pożary gaś!
Bliżej nieokreślona przyszłość. Ludzie żyjący w Ameryce, mimo wiszącej nad nimi groźby wojny, wiodą sielskie życie, w którym główny dyrygentem ich codziennych potrzeb są obrazy na ścianie telewizyjnej. Myślenie oraz książki, które są źródłem wszelkiego zła, są zakazane. Ich posiadanie jest surowo karane. Strażacy czuwają nad tym by wszystkie odnalezione książki i woluminy zapłonęły żywym ogniem. Wśród nich jest Guy Montag , który stara się jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Do czasu, gdy dwa wydarzenia diametralnie odmieniają jego życie i spojrzenie na otaczającą go rzeczywistość.
Konsumpcjonizm górą.
Dystopia Bradbur’ego wywarła na mnie spore wrażenie. Wszystko przez to, że miałam pełną świadomość, że czytam książkę, którą autor napisał w latach 50-tych XX wieku, a czułam się jakbym powstała ona wczoraj i ma być ona swoistą przestrogą dla nas wszystkich.
Wszystko przez przerażającą wizję, w której ludzie odrzucili kulturę na rzecz mediów i całymi godzinami siedzą z muszelkami w uszach w swoich pokojach telewizyjnych. Zatracają się w oglądanych programach, zapominając o istniejącym życiu, a potoki słów wylewające się ze ścianowizji stają się wyrocznią i jedynym sensem ich istnienia. Kreują otaczającą ich rzeczywistość i wpływają na postrzeganie otaczającego ich świata.
Cała ta sytuacja odbija się również mocno na życiu rodzinnym, które w zasadzie przestało istnieć. Ludzie ze sobą nie rozmawiają, ba nie są w stanie przypomnieć sobie swojego pierwszego spotkania, pierwszej randki. Ta sytuacja absolutnie ich nie przeraża, bo ważniejsze jest to, że znają doskonale losy bohaterów ze ścianowizji.
Podsumowując. 451° Fahrenheita Ray’a Bradbury to przerażająca wizja społeczeństwa, któremu technologia „wyprała mózg”, a społeczeństwo zatraciło się w oparach konsumpcjonizmu. Unicestwiane zaś przez strażaków książki, stały się dla mnie symbolem odrzucenia wszelakiej odpowiedzialności i krytycznego myślenia na rzecz łatwego życia kosztem własnej wolności.
Czy takie zatracenie się w świecie mediów coś Wam przypomina?
Do kompletu polecam film, choć to bardziej w ramach ciekawostki, bo to jednak staroć. Ramotka, ale jednak… zwłaszcza świeżo po przeczytaniu książki robi wrażenie.
A nowe wydanie mam też na półce, dostałam na urodziny! :)
Przyznaję, że bardziej myślałam o obejrzeniu tego filmu z 2018, ale może na ten z 66′ też się pokuszę. :)
Ty wiesz, że ja nie zarejestrowałam tego, że wyszedł nowy film? :o
Gdyby nie bilbord w drodze do pracy, to też pewnie bym nie odnotowała. :D
Ta książka w zamyśle autora miała być ostrzeżeniem przed telewizją, i chwali mu się, że mimo upływu czasu zachowała aktualność. Na mnie też zrobiła piorunujące wrażenie!
To bardzo się chwali, bo sporo tego typu książek niestety jest obecnie dość archaicznych.
Co prawda akurat „451* Fahrenheita” nie plasuje się jakoś szczególnie wysoko w rankingu moich ulubionych dystopii (a trochę się ich naczytałam ;)), gdyż nie do końca podpasował mi styl autora, ale przyznaję, że książka robi wrażenie. Po wielu latach od lektury nadal pamiętam, jak mocno mną wstrząsnęła i jak bardzo aktualna wydała się +/- 10 lat temu – teraz pewnie wrażenie byłoby jeszcze silniejsze…
A która dystopia ma u Ciebie najwyższą lokatę?
Choć może od razu „zarzuć” całym podium. :D
Klasycznego podium nie będzie, ale z takich najbardziej siedzących mi w pamięci to: Rok 1984 (ok, liczmy to jako nr jeden, rozwala mnie tak samo mocno przy każdej lekturze), a potem Ludzkie dzieci, My, Wielki marsz i Władca much. Każda ma całkiem inny charakter i styl, każda porusza inny problem, ale wszystkie na jakimś etapie życia mnie poruszyły. Ostrzegam jednak, że większość czytałam ładnych parę lat temu ;) Pod względem wizji świata wysoko stoi u mnie także pierwszy tom Igrzysk Śmierci.
No i z filmowych Equilibrium <3 ;)
Tak, 1984 rozwala za każdym razem. W sumie czytałam ostatni raz jakichś 10 lat temu, może warto znowu przeczytać. To samo z Władcą much.
Porozglądam się za pozostałą trójką, bo nie miała okazji.
Świetna książka i doskonale prezentująca schemat, jak media zmieniają ludzi w ogłupiałe intelektualnme zombie…
Media, a jeszcze w większym stopniu religia.
Dokładnie media i religia we „właściwych” rękach potrafią kreować rzeczywistość na własne potrzeby i zmieniać ludzi w intelektualne zombie.
Nic dodać, nic ująć…
To wizja, której jednak nie chcę przyjąć do wiadomości, choćby nie wiem, jak prawdopodobna była. Nie wierzę, że całość społeczeństwa byłaby w stanie zatracić się w medialnej papce, odmawiam takiej wizji przyszłości!
To mówiąc, z chęcią po książkę sięgnę, bo klasyka to, no i historia ciekawa, choć przerażająca:)
Rozejrzyj się, to już się stało. Pauperyzacja intelektualna polskiego społeczeństwa to fakt. Z tego trendu wyłamuje się może 2% ludzi.
Może to 2%, to trochę zbytni pesymizm. Jednak jest sporo ludzi dla których słowo powiedziane w telewizji/internecie jest najważniejsze i to nie tylko w Polsce.
Jest również wielu ludzi, dla których nie znaczy ono nic, a telewizor w ich domach zastąpiony został pustym miejscem na regale. Nie zgodzę się na podejście, że ta masa otumaniona telewizją jest ważniejsza dla naszego świata niż ci, którzy myślą samodzielnie. Inaczej dlaczego w ogóle żyć? Nie lepiej strzelić sobie w głowę? Albo dołączyć do tych zaślepionych? Ja wolę patrzeć z wiarą w ludzi, może nie wszystkich, ale wystarczającej ich ilości.
W moim domu również nie ma telewizora i jestem z tego powodu bardzo zadowoloną jednostką. :D
I oczywiście masa otumaniona nie jest ważniejsza i sama ciągle wierzę w to, że tego typu scenariusze pisane „ku przestrodze” przyniosą skutek. Jednak czasem jak patrzę na te bezmyślne masy, to przypomina mi się taki jeden „gość”, który cóż prawda nie miał telewizora, ale do swojej propagandy doskonale wykorzystał obecne wtedy medium – radio.
Straszna wizja ale bardzo realna. Już teraz dzieciaki siedząc przy tym samym stole porozumiewają się za pomocą messengera Książka jak.najbardziej w planach.
Przy stole, w autobusie… Mi się wydaje to śmieszne, że stoję koło drugiej osoby i piszę jej na komórce, ale może ja stara już jestem. ;)
A książkę bardzo polecam.
Zdecydowanie wizja dzisiejszego społeczeństwa w pewnym sensie – ciekaw jestem właśnie czy kiedyś do takich obrazów dojdzie (może niekoniecznie samego palenia książek, ale takiego kompletnego, całkowitego powrotu z inteligencją do czasów sprzed człowieka rozumnego). A jeśli tak, to jak szybko. :)
W pewnym sensie ten schemat już w niektórych kręgach jest widoczny. Słowo powiedziane w
telewizji/internecie jest „święte”. Nie ma żadnej samorefleksji, o własnym zdaniu nie wspomnę. W końcu jak nie trzeba mieć własnego zdania i nie potrzeba myśleć, to życie jest o wiele łatwiejsze.
Pytanie tylko czy ten model zacznie się rozprzestrzeniać?
Świetna książka i świetnie, że Ci się spodobała. A fabuła to chyba najgorszy koszmar każdego czytelnika. :P
Ja myślę, że to nie tylko koszmar czytelnika, ale także każdego człowieka myślącego.