5 książek, których lepiej nie czytać w miejscu publicznym.
W ostatnim czasie miałam okazję czytać w busie świetną książkę, która spowodowała niekontrolowane zwilżenie moich gałek ocznych. Gdy wśród zdziwionych spojrzeń współpasażerów w pośpiechu szukałam chusteczki do głowy przyszła mi pewna myśl, by zrobić listę 5 książek, których lepiej nie czytać w miejscu publicznym. Bo z której strony, by nie spojrzeć, wakacje sprzyją czytaniu w miejscach publicznych, a w szczególności na świeżym powietrzu. Czy to podczas odpoczynku w górach, klasycznego plażowego „smażingu”, innego „działkingu” albo po prostu w każdym możliwym środku transportu, który dostarczy nasze ciałka na upragniony wypoczynek. Ja zaś jako zaprawiona w bojach wojowniczka, która uroniła niejedną łezkę podczas swoich czytelniczych wojaży, mogę coś w tym temacie powiedzieć i może zaoszczędzić Wam kilku ciekawskich spojrzeń.
Gotowi! :)
Złodziejka książek Markus Zusak
Przepiękna i poruszająca historia o miłości, przyjaźni i poświęceniu z II Wojną Światową w tle. Przez całą historię przeprowadzi Was współczującą i wzbudzającą sympatię Śmiercią (rodzaju męskiego), która jest jednocześnie narratorem książki. O ile początek możecie jeszcze spokojnie i z uśmiechem czytać wśród tłumów, tak już „ostatnie” strony proponuję czytać w samotności.
Córki smoka William Andrews
Ponownie II Wojna Światowa tyle tylko, że przenosimy się do Korei, gdzie będziemy mogli poznać losy kobiet, które siłą zostały zmuszone do odgrywania roli „pocieszycielek” dla japońskich żołnierzy. Te dzielne panie jeszcze długo po wojnie starano się uciszyć i „odstawić” na margines społeczeństwa. Do dziś walczą o prawdę. Tu ze względu na częste „momenty” w zależności od wrażliwości możecie uronić łezkę niejeden raz.
Był sobie pies W. Bruce Cameron
Książka dla wielbicieli „mokrych nosków”. :) Fantastyczna i bardzo ciepła historia o najlepszym przyjacielu człowieka, która poza tymi pięknymi chwilami, które przytrafiają się nam i naszych czworonogom ukazuje również te smutne i bolesne. Tu zalecałabym całość czytać/słuchać w zaciszu domowym, bo poza nawilżeniem oczu mogą pojawić się również niekontrolowane wybuchy śmiechu. :)
Siedem minut po północy Patrick Ness
Piękna, a zarazem bardzo smutna i poruszająca historia o życiu i stracie oraz o naszych wewnętrznych Potworach, z którymi musimy się zmierzyć. Końcówka książki to prawdziwy wyciskacz łez – jeżeli nie planujecie nawilżyć wszystkiego w okolicy, to lepiej pozostańcie w domu.
Pasterska korona Terry Pratchett
Podwójne, ba może nawet i potrójne pożegnanie. Po pierwsze ze Światem Dysku, po drugie z moją ukochaną Babcią Weatherwax, no i na samym końcu bardzo osobiste pożegnanie autora z czytelnikami. „Momentów” jest wiele, więc zaciśnijcie mocno zęby, albo po prostu przeczytajcie książkę w domu. :)
Uronicie czasem łezkę podczas czytania książki? Jeżeli tak, to są jakieś tytuły, które umieścilibyście na powyższej liście?
Świetny pomysł na wpis. :D Czytałam tylko “Był sobie pies” i potwierdzam… zwłaszcza, że sama kończyłam tę książkę w pociągu i musiałam co chwile przerywać, żeby się totalnie nie rozkleić.
Do “Pasterskiej korony” natomiast nie chcę dojść. Na szczęście jeszcze dużo mi do niej brakuje, bo w swoim powtarzaniu Świata Dysku oczywiście zostawiam ją na koniec, a zaliczyłam dopiero całą Straż i pół Wiedźm. :)
Bardzo, bardzo rzadko mi się zdarza łzy ronić. Co nie zmienia faktu, że było kilka powieści, które emocjonalnie bardzo mocno mnie pokiereszowały. Najbardziej wyraziście i aktualnie pamiętam “Na południe od Brazos”.
Do Brazos mnie nie ciągnie, ale jak ciebie pokiereszowała, to ja obawiam się, że po przeczytaniu mogłabym basen otworzyć. ;)
Czytałam “7 minut po północy” oraz “Był sobie pies”, ale jeszcze jak był wydany jako “Misja na czterech łapach”. Faktycznie są sceny łapią za serce. Ja generalnie łez nie ronię, chociaż czasem się zdarza ;) A w ostatnich miesiącach najmocniej mnie chyba ruszyło “Na południe od Bravos”.
To ja jestem “płaczka pospolita” i często zdarza mi się uronić łezkę tu i tam.
Tfu, miałam na myśli “Brazos”, nie “Bravos” :D
Z Twojego zestawienia czytałam tylko Siedem minut po północy. W sumie nie miałabym problemu żeby wytypować książki według takiej kategorii. Bardzo fajny post
No to “przyznaj się”, które książki wycisnęły łezki z Twoich oczu. :D
Ja się poryczałem trzy razy. Wieki temu na Winnetou Karola Maya i dwa razy na Kingu: Zielona Mila i Dallas’63.
Na Winnetou też płakałam wieki temu, na “Zielonej Mili” również.
Dallas’63 nie czytałam – czuję się ostrzeżona. ;)
Czyli podobały Ci się “Córki smoka”? Bo chyba przeoczyłam recenzję;p
Ja się uryczałam przy “Światło między oceanami” i mocno mnie ściskało przy “Historii złych uczynków”. Ostatnio nie trafiam na takie, przy których śmiałabym się w głos, pamiętam, że ostatnia przy której rechotałam to “Babskie gadanie”. Wszystkie mocno polecam oczywiście:D
Nie przeoczyłaś recenzji, bo jeszcze nie zdążyłam jej opublikować. Mam trochę tyły i recenzje siedzą w “poczekalni”. ;)
Te dwie ściskające w dołku pozycje zapisuję, co by przypadkiem w ebooku nie kupić. Bo w tym wydaniu to prawie pewne, że będę czytała w busie. :D
Dziękuję za ostrzeżenie, wiem już, czego nie brać ze sobą do samolotu;P
Prawdopodobnie płakałabym na wszystkich tych książkach, bo wzruszam się łatwo i w najmniej oczekiwanych momentach (ostatnio podczas odpoczynku ryczałam na locie nad mangą!), dlatego rzadko biorę tego typu książki do środków transportu. Za to nagłe wybuchy śmiechu? Przerabiałam nie raz, chociażby przy Pratchettcie:)
Ja też się staram nie zabierać, ale czasem jakoś samo tak wychodzi. ;)
Jeżeli chodzi o niekontrolowane wybuchy śmiechu, czy podnosowy rechocik, to są u mnie aż nazbyt często. :D Ludzie w busie zazwyczaj reagują na nie uśmieszkiem. :D