Świat wysp Shima, okrutny Shogun i Tancerze Burzy Jay Kristoff.
Tancerze Burzy Jay Kristoffa to książka, która nęciła mnie od jakiegoś czasu. Wszystkiemu winna jest oczywiście japońska mitologia, steampunk i klimat Kraju Kwitnącej Wiśni. Kiedy jednak chciałam zabrać się „na poważnie” za czytanie, oczywiście tom pierwszy już nie był dostępny w normalnej sprzedaży. Więc ponownie odłożyłam moje zakusy na książkę na czas bliżej nieokreślony. Na szczęście na rynku pojawiło się wznowienie i bez większych perturbacji czy poszukiwań mogłam sięgnąć po książkę.
Lotos i ekologia.
Szesnastoletnia Yukiko należąca do klanu Kitsune wraz ze swym ojcem pełni obowiązki łowcy w zatrutej od spalin lotosu wyspie Shimie. W Shimie, w której ekspansja przemysłu jest ważniejsza niż życie drugiego człowieka, a zwierzęta powoli można oglądać już tylko na obrazku. Rządzący krainą shogun Yorimoto-no-miya jednak nie zauważa problemu, a do tego wyśnił sobie, że zdobywa potęgę dosiadając tygrysa gromu. Przed Yukiko i jej ojcem bardzo trudne zadanie. Czy uda im się złapać mityczną arashitorę, której od dawna nie widziało już zasnute ciężkimi chmurami lotosu niebo?
Z buciorami w sam środek akcji.
Już od pierwszej strony książki ładujemy się z buciorami w sam środek akcji. Wiem, że dla osób, które mają niewiele do czynienia z określeniami japońskimi, czy też nigdy nie spotkały się z przyrostkami grzecznościowymi, może być to ogromny problem. Dla mnie zaś była to czysta finezja i odnalazłam się w tej rzeczywistości co rusz przeplatanej wspomnieniami doskonale. Ba, wręcz chłonęłam wszystko, co się działo całą sobą i z każdą stroną wtapiałam się w naprawdę interesujące uniwersum.
W uniwersum, które wzbogacone zostało japońskimi wierzeniami i elementami japońskiej mitologii oraz oparte na systemie klanowym (pięć klanów: tygrysa, lisa, smoka, feniksa oraz lotosu). Gdzie rządy absolutne sprawuje bezwzględny shogun z ogromnymi aspiracjami, arystokracją i wojskiem oraz gildia ze swoimi mrocznymi tajemnicami. Za tymi dwoma uprzywilejowanymi grupami, stoją zaś zwykli, walczący o codzienny byt ludzie oraz zapomniana przez szoguna i gildię kraina.
Lotosowy steampunk.
Świat zaserwowany nam przez Jay Kristoffa przesiąknięty jest lotosem, który jest siłą napędową przemysłu w Shimie. Niestety jego produkcja i wykorzystanie szczególnie jako paliwa na przykład do lotostatków powoduje wydzielanie się ogromnych ilości spalin i zanieczyszczenie powietrza. Odbija się to oczywiście na najbiedniejszej warstwie społeczeństwa, która by uchronić się przez szkodliwym działaniem pyłów zasłania twarz kawałkami szmat.
Yukiko i dar przenikania.
W książce mamy sporo ciekawych, dobrze wykreowanych i odgrywających ważną rolę postaci, lecz najwięcej uwagi przyciąga szesnastoletnia Yukiko. Łowczyni z klanu Kitsune obdarzona niezwykłym darem przenikania, który wykorzystuje podczas nawiązania kontaktu z arashitorą. Jak na nastolatkę przystało dziewczyna jest „trochę” zbuntowana, przeżywa swoje pierwsze miłostki, rozczarowania i ze względu na ojca alkoholika oraz powstałe problemy przechodzi przyspieszony kurs przechodzenia w dorosłość.
Podsumowując. Jestem oczarowana. Kreacja bohaterów, świata czy przedstawionych walk zasługują na moje pełne uznanie. Jednak tym, co było dla mnie najważniejsze, to odczucie, że jestem częścią tej historii. Cały czas miałam wrażenie, że wraz z Yukiko przemierzam Shimę, czuję smog i nawiązuję bliski kontakt z legendarnym tygrysem gromu. Gdzieś pod skórą czułam również panującą w świecie obłudę i na myśl o występkach shoguna i gildii robiło mi się niedobrze. Takie książki to miód na moje serce! Gorąco polecam, a sama już łapczywie spoglądam w kierunku drugiego tomu serii. :)
Ach i och… Ta nowa okładka sporo lepsza niż poprzednia. Ja czytałem w czasach portalowych i nawet recenzję pisałem wtedy: http://polter.pl/ksiazki/Tancerze-Burzy-c26208
Tak okładka bardzo na plus. Twoje polterowe podsumowanie “jest to niezły początek lekkostrawnej sagi w steampunkowym stylu” bardzo trafne. :)
W końcu czuję się ostatecznie zachęcona do Kristoffa. Ale bardziej właśnie do Tancerzy (japońskie klimaty, za którymi nie gonię, ale jak już się za nie zabiorę, to chłonę jak gąbka!) niż do tej serii z Maga, bo tamta jakoś do mnie nie przemawia. Jestem bardzo ciekawa jak wypadnie steampunk w kreacji właśnie stylizowanej na orient.
Ta kreacja od Mag-a też jakoś mnie nie nęci, ale japońskie klimaty już jak najbardziej. :)
I myślę, że Ci się taki steampunk spodoba. W tej kwestii rozkręca się powoli, ale wizja napędzania lotosem jest inna i bardzo intrygująca. :)
Jak najbardziej to jest ciekawy zabieg w książce, na pewno pomysłowy. A swoją drogą to steampunk do czytania mi się kończy, bo właśnie domęczam Hoddera, a lubię po ten gatunek od czasu do czasu sięgnąć. Więc tym bardziej Tancerze dla mnie :)
A “Czterdzieści i cztery” czytałaś?
DOpiero przede mną, ale jest na liście. Tylko najpierw Zadra ponoć…
Ja Zadrę będę czytała dopiero teraz, ale “Czterdzieści…” już mogę mocno polecić. :D
Nosz i kurcze, jak ja mam wytrwać w moim zakazie zakupowym, no jak???
Ciągnie mnie do tego cyklu strasznie, bo japońskie klimaty to moje klimaty, a jeszcze steampunk w wydaniu lotosowym? Brzmi cudnie! Byle do lipca, byle do końca czerwca, a na pewno zasilę kieszeń pana Kristoffa:)
Nie ma za co ;) :D
Absolutnie nie da się ukryć, że to nasze klimaty. :D
Książka jest genialna :D Niestety jeszcze nie przeczytałam kolejnych części, bo studia i sesja mnie dobijają, ale są pierwsze w kolejce. Jedna z lepszych książek, które z pewnością zostaną mi w pamięci :D
No ja po powrocie jutro z delegacji rozpoczynam dobierać się do “Bratobójcy”. Mam nadzieję, że odpłynę przy czytaniu tak samo jak przy “Tancerzach burzy”. :D