Dalinar w natarciu – Dawca przysięgi II Brandon Sanderson.
Moja silna wola okazała się zbyt słabą. Gdy tylko w domu pojawił się Dawca przysięgi I mimo tysiąca złożonych sobie obietnic, że poczekam na tom II, od razu przystąpiłam do działania. Później było dokładnie tak, jak się spodziewałam. Przebierałam z niecierpliwością nóżkami w oczekiwaniu na poznanie dalszych losów Dalinara i spółki. Moja cierpliwość została jednak nagrodzona i już w maju w moich rękach znalazł się Dawca przysięgi II.
Parshedzi się przebudzili.
Dalinar Kaolin wraz z Navani próbuje za wszelką cenę zbudować koalicję, jednocześnie zmaga się z powracającymi i bardzo bolesnymi wspomnieniami dotyczącymi jego zmarłej żony.
Elhokar, Adolin, Shallan i Kaladin docierają do Kholinaru. Na szczęście miasto nie upadło, jednak już z daleka czuć, że coś jest nie tak. Po przybyciu na miejsce okazuje się, iż pałac i królową opanowała mroczna siła, a po ulicach wędrują dziwni ludzie – wyznawcy Kultu Chwil. Jedyną opoką chroniącą miasto przed upadkiem jest Straż Muru z tajemniczym marszałkiem Lazurem na czele.
Pierwsze zgrzyty. ;)
To miał być tom Dalinara, a zrobił się z niego „trójkącik” z Shallan na czele. Do tego akcja rusza dopiero pod koniec tego tomu, dlatego miałam momentami wrażenie znużenia oraz nadmiernego rozciągnięcia niektórych opisów. Nie zrozumcie mnie źle, opisy były „prima sort” i czytało się je niezwykle przyjemnie, ale ich ilość w porównaniu z panującym bezruchem powodowały momentalny przesyt, chęć odłożenia książki i zajęcia się czymś innym.
Dalinar vs Shallan.
Dalinar jest dla mnie postacią, która zachwyca mnie nie tylko postawą, ale całą osobą. To, w jaki sposób buduje koalicję, walcząc jednocześnie z demonami przeszłości, nadaje wyraz nie tylko jego postaci, ale przede wszystkim całej historii. Dlatego strasznie żal mi się zrobiło, gdy prym w tomie poświęconym jego osobie zaczęła wieść Shallan.
Nie mam nic do samej postaci, bo jej problemy z rozdwojeniem jaźni to jest to, co tygryski lubią najbardziej. ;) Jednak jej osoba nie powinna przyćmiewać w tym tomie bohatera przewodniego (że tak pozwolę sobie to nazwać).
Jeżeli zaś chodzi o Kaladina, to mam wrażenie, iż w całej historii jest on po prostu „chłopcem do bicia”. Autor rzuca mu taką ilość kłód pod nogi, że aż ciężko na sercu się robi. Choć jak się popatrzy globalnie na tę postać, to wszystko zaczyna nabierać sensu, a zwrotu akcji pod sam koniec, którego doświadczył mój ulubiony Wiatrowy, nie można się było absolutnie spodziewać.
No i jeszcze Adolin. Z każdą kolejną odsłoną cyklu lubię gościa jeszcze bardziej za postawę i pogodę ducha. I mimo iż w tym „odcinku” musiał się zmierzyć z narastającym brakiem pewności siebie, to wybrnął z całej sytuacji fenomenalnie i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mogłoby go zabraknąć. Mam też po cichu nadzieję, że w kolejnych tomach będziemy mogli przyjrzeć się nieco lepiej jego postaci.
Action!
Niestety akcja (jak już wspomniałam powyżej) w całym Dawcy przysięgi jest bardzo nierówno rozłożona. Owszem dzieje się wiele, a sama końcówka „wymiata”. Jednak żeby dojść do samego wydarzenia trzeba się czasami „przebić” przez morze tekstu, przez co cały tom tracił na dynamiczności i wydawał się mocno rozwleczony.
I jeszcze kilka słów o korekcie.
O rozłożeniu książki na dwa osobne tomiska szkoda już sobie strzępić języka, ale korekta drugiego tomu wołała o pomstę do nieba. Zaczynając od najbardziej bolesnych podmian imion (Amaram przemianowany na Adolina), przez podwójne odstępy między wyrazami, na rozdzielaniu wypowiedzi jednej osoby dwoma lub trzema myślnikami kończąc. Mogę to podsumować jednym zdaniem. „Drogi MAG-u spiesz się powoli!”.
Podsumowując. Dawca przysięgi II Brandona Sandersona to nadal wyśmienity kawałek fantastyki, w którym można się zatracić. Jednak po raz pierwszy pojawiło się małe „ale”. ;) W porównaniu do dwóch poprzednich tomów wypada po prostu troszeczkę słabiej, a może to po prostu ja mam już za wysokie wymagania co do książek autora? ;) :D
Tak dobrej fantastyce można chyba wybaczyć kilka małych “ale” i czekać z niecierpliwością na kolejne propozycje od tego autora. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji sięgnąć po Sandersona to polecamy, jako wakacyjne lektury! :)
Nie czytam, nie czytam, nie czytam. Nie czytam na razie książki, więc i recenzji nie. Komentarz ku pamięci zostawiam, by powrócić, jak skończę.
Choć mogę ino dodać, że planowałem zakup angielskiego wydania w Empiku, bo dostałem urodzinowo kartę upominkową, ale zbóje nie mieli. Zubożała im ta oferta internetowo-anglojęzyczna.
To mnie z tym Empikiem zaskoczyłeś, bo jak kupowałam pierwszy tom, to właśnie tam widziałam całość po angielsku i przyznam, że trochę mnie kusiło. Później jednak stwierdziłam, że jak już pokusiłam się o wydanie po Polsku, to będę się go trzymać.
Ja nie jestem obiektywna, bo Dalinar to mój ulubieniec i w związku z tym “Dawca przysięgi” musi być bliski mojemu sercu, ale część tego, co napisałaś, zauważyłam i przychylam się do Twojej opinii. Na szczęście czytałam całość w oryginale, więc nie musiałam przeżywać rozbicia na dwa tomy i kiepskiej korekty, może właśnie dlatego mam o wiele lepsze odczucia, niż czytelnicy polskiego wydania?
W każdym razie z niecierpliwością czekam na kolejne tomy ABŚu:)
Przynajmniej Ty uniknęłaś części frustracji. ;)
I muszę Ci się przyznać, iż Dalinar to również mój faworyt, dlatego tak strasznie bolało mnie oddanie prymu Shallan. On miał być niekwestionowanym królem tego tomu, a nie jakaś “dziołszka” z rozdwojeniem jaźni. ;)
Ja sobie dalej lekturę Dawcy odkładam, tym bardziej, że nie mam jeszcze drugiego tomu. Nie spieszy mi się, bo wiem, ile trzeba będzie czekać no kontynuację. Myślę, że i tak w tym roku to machnę. Bardoz mnie ciekawi ta wyprawa do Kholinaru. Zapomniałam o postaci Elhokara. Uzbrojona w wiedzę o wszystkich niedoskonałościach tej części powinnam w miarę płynnie przez Dawcę się przebić ;)
Masz silną wolę, ja od razu się przełamałam. Przy czym masz wiele racji. Im bardziej opóźniasz czytanie tym krócej musisz czekać na kolejny tom, który nie wiadomo kiedy raczy zagościć w naszych skromnych progach. ;)
Jak wiesz, w pełni się z Tobą zgadzam i cieszę się, że pokrywają nam się wrażenia. :) Tego trójkącika nie czułam za bardzo, dlatego nie zwracałam na niego większej uwagi. Kaladin jako chłopiec do bicia? Jakże trafne spostrzeżenie. :D
Mnie ten trójkącik irytował, ale może przez to, iż irytowało mnie to, że Shallan zabieram “5 min dla Dalinara”. Widziałam w tym pewną niesprawiedliwość i do tego ten biedny Kaladin… Jakby autor nie mógł mu podsunąć jakiejś innej, ciekawej babeczki. ;)
Jakby autor podsunął mu inną babeczkę, to by pewnie była martwa pół tomu później… ;)
Myślisz, że Sanderson może być aż tak okrutny :o ;)
Też właśnie skończyłam czytać i zgadzam się z tobą. Wciąż jest to bardzo dobre fantasy, ale autora dopadła lekka zadyszka ;) Ale i tak czekam z niecierpliwością na kolejny tom ABŚ.
Bardzo ładnie to nazwałaś “lekka zadyszka”. ;P
W sumie jestem bardzo ciekawa kolejnej odsłony i zastanawiam się nad jednym. Gdybym nie przeczytała ponownie “Drogi…” i “Słów…” czy zauważyłabym tę lekką obniżkę formy.
Ja nie robiłam powtórki z pierwszych tomów ABŚ, więc wydaje mi się, że to chyba nie ma znaczenia :)
W takim razie nic tylko pozostaje poczekać na kolejny tom i mieć nadzieję, że ta obniżka formy u autora była tylko chwilowa.
No i wrażenia i wytknięcia podobne, co u mnie i Kirimy, więc widać, że coś jest na rzeczy. ;)
Coś jest na rzeczy, albo my już jesteśmy tacy zmanierowani. ;)