Jesienna republika Briana McClellan’a – czyli wielki finał Trylogii Magów Prochowych.
Druga odsłona Trylogii Magów Prochowych skradła moje serce i kupiła moją duszę. Poczułam w końcu te obiecane emocje związane z „wciąganiem prochu” i choć kreacja głównych bohaterów nadal nie była idealna, to jednak ilość i tempo akcji rekompensowały ten mały niedostatek. W dodatku na scenę dumnie wkroczyły postacie drugoplanowe w osobach Bo, Nili i Vlory. Dlatego pełna podekscytowania sięgnęłam po ostatnią odsłonę cyklu pod tytułem Jesienna republika.
Ojczyzna jest najważniejsza.
Tamas wraca do ukochanego Adopestu. Jednak nie tego spodziewał się po przekroczeniu granicy miasta. Okupacja stolicy jest dla niego ciosem w plecy, jego jedyny syn zaginął, a woja z Kezem zdaje się nie mieć końca.
Taniel Dwa Strzały po raz kolejny uniknął śmierci i wraz z Ka-poel ukrywa się w górach przed wojskami zdrajcy Hilanski.
Adamant chcąc odnaleźć syna wraz z Nilą i Borbadorem wyrusza na front pod przykrywką rozwiązania problemów i podziałów w armii.
Wraz z prochem wypaliły się emocje. ;)
Początek trzeciego tomu utrzymywał poziom i ten dreszczyk emocji, który towarzyszył mi podczas czytania Krwawej kampanii. Znowu czułam się jakbym towarzyszyła bohaterom w ich zadaniach. Wkraczałam z Tamasem do Adopestu, biegałam wśród skał z Tanielem i towarzyszyłam Adamantowi w poszukiwaniach syna. Niestety mniej więcej od połowy książki z każdą kolejną stroną ta towarzysząca książce „magia” odpływa, a sama fabuła wydaje się lekko naciągana.
O ile jestem wstanie zrozumieć spowolnienie akcji i powolne zamykanie wątków, „pożegnanie z wojną” i skierowanie większego nacisku na politykę. Tak nie do końca jestem w stanie zrozumieć tego, co autor postanowił zrobić z bohaterami. Chodzi tu głównie o „Tamasa wszechmogącego”.
Trochę miałam wrażenie, iż ten miał się pretendować do tytułu Chucka Norrisa całej trylogii. Nie dość, że gość jest prawie nieśmiertelny, to do tego potrafi ustawić taktykę na „tydzień” przed bitwą i wszystko mu się udaje. Prawie ideał i nie ma nikogo w okolicy, kto nie darzyłby go wielkim szacunkiem, a każdy jego występek jest mu wybaczony.
Taniel i Bo.
Niestety nie tylko w przypadku Tamasa autor „pojechał”. To, co zrobił z relacją Bo i Taniela było dziwne i wręcz sztuczne. Borbador pędził Tanielowi na ratunek ryzykując własne życie, a gdy ten leżał prawie na łożu śmierci to Taniel totalnie się tym nie przejął, bo Ka-poel. WTF?
Podsumowując. Jesienna republika Briana McClellan’a mimo kilku drobiazgów, które były w mojej ocenie niedopracowane, jest dobrym zamknięciem całego cyklu pełnego prochowej magii, krwawych bitew, bohaterskich czynów, ironicznego humoru, rozlicznych intryg, zdrad, wielkich przyjaźni i bohaterów, których nie sposób nie polubić. Polecam całą serię, jest to bowiem kawałek dobrej fantastyki, którą warto przeczytać.
Och nie, bardzo smutno mi to słyszeć! Napaliłam się na tę serię po Twoich i Kirimowych zachwytach, a tu takie rzeczy>< Dobrze, że przede mną cały czas jeszcze dwa pierwsze tomy, może zanim dojdę do trzeciego zapomnę o Waszych ostrzeżeniach;P
Może będziesz miała inne odczucia przy tomie III. Natomiast mimo tego małego zgrzytu na końcówce to i tak uważam, że seria jest warta przeczytania. :D
Oj tak, w pełni zgadzam się z tym, co napisałaś. Ja też czułam spadek od połowy, zupełnie jakby autorowi strasznie się śpieszyło żeby to jakoś w miarę sensownie zamknąć, albo może nie miał pomysłu… no szkoda. :( Totalnie popieram uwagę do Taniela i Bo. Strasznie mnie to wkurzyło. :( Rozczarowała mnie ta końcówka trochę, ale i tak uwielbiam Prochowych i czekam na więcej. :) A na Tamasa wszechmogącego w ogóle nie zwróciłam uwagi… :D
I tak z ciekawości… według mnie najlepszy z całej serii jest tom drugi, który zwykle okazuje się najsłabszy. Co powiesz? :D
Ja jak odłożyłam ten tom, to trochę miałam wrażenie, że autorowi dali limit znaków, bo ten express i przeskakiwanie wątków były wręcz tragiczne.
Jeżeli zaś chodzi o najlepszy tom, to absolutnie wygrywa tom II. To jest totalna odwrotność w stosunku do większości trylogii, gdzie ten jest właśnie tym najsłabszym. W sumie miła odmiana. ;)
No dokładnie tak. :)
To się zgadzamy. Też uważam, że to miła odmiana. :)