Grand finale – Zwycięstwo albo śmierć Roberta J. Szmidta.
Cykl Pola dawno zapomnianych bitew Roberta J. Szmidta był jednym z najlepszych odkryć roku 2017, a jego bohater Henryan Święcki przyspieszał skutecznie bicie mojego serducha przez trzy kolejne odsłony cyklu. Podobno jednak wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć, więc czas na wielki finał o bardzo sugestywnym tytule Zwycięstwo albo śmierć.
Polityczne podchody i epickie bitwy.
Farland za wszelką cenę stara się nie dopuścić do sromotnej porażki floty. „Walka” z podstępną Modo to droga przez mękę. Jednak plan opracowany wspólnie z Ruttą i Święckim może ocalić im wszystkim skórę. Politycy klasycznie bardziej martwią się o własne „siedzenia i wpływy” niż o to ile jeszcze istnień musi oddać życie za ich wygody.
Henryan po kolejnych spektakularnych zwycięstwach stał się bohaterem i narzędziem propagandy. Mimo że został ściągnięty z pierwszej linii nie traci czujności i zapału. Nadal stara się rozwiązać sprawę zaginięcia Ninadine Truffaut, a do tego jakby problemów z obcymi było mało, dochodzą jeszcze demony z własnej przeszłości.
Chapeau bas Panie Szmidt!
Akcja gna od pierwszej strony, a ja czuję, że jestem tam razem z bohaterami. Uczestniczę w spotkaniach z Modo, krew się we mnie buzuje i wręcz czuję tę pogardę w głosie, z jaką toczy ona rozmowy z Farlandem. Mam ochotę rozszarpać ją gołymi rękami, te jej polityczne gierki, pogarda dla wszystkiego i wszystkich. Opracowuję więc plan ze Święckim i Ruttą. Po plecach przebiega mi dreszcz ekscytacji i czuję, że to rozwiązanie musi się udać. Potem przenoszę się na zewnętrzne rubieże. Widzę zbliżające się tiru. Przed każdą walką, czy to krótką, czy długą wstrzymuję oddech, a na rękach pojawia się gęsia skórka. Tak, to było dokładnie to, czego oczekiwałam od tej książki.
No i jeszcze Henryan. Teraz jest bohaterem „na świeczniku”, ale nie stracił nic ze swojego uroku. Nadal ma swoje ideały, a jego nieszablonowe myślenie to czysta rozkosz dla moich zmysłów. ;)
Niebywale spodobał mi się w tym tomie również Rutta. Taka oaza spokoju, która równoważy wszelkie napięcia, jakie pojawiają się u Farlanda i Święckiego. Potrafi przemówić do jednego, jak i do drugiego. Wie, że obaj panowie są na celowniku Modo, a jej gierki i wzajemne „szczucie” nie pomagają w rozwiązywaniu problemów.
Podsumowując. Zwycięstwo albo śmierć Roberta J. Szmidta to fenomenalne zakończenie całego cyklu, które łączy ze sobą wszystkie rozpoczęte wątki, wartką akcję, epickie bitwy i zakończenie, które po prostu „wbija w fotel”. No i jeszcze ten ukłon w stronę czytelnika. Czekam na więcej. :D
Cóż mogę dodać. Żeby poczuć ten klimat, książkę (jak i całą serię) po prostu trzeba przeczytać! Autorowi zaś dziękuję za wspaniałą rozrywkę i dostarczenie takiej ilości emocji!
P.S. Wcale nie płakałam… No dobra może troszeczkę. ;)
Też bardzo lubię ten cykl i w ogóle autora. :) Fajna recenzja.
Autora również bardzo cenię i dzięki za miłe słowa. :)
To nic wstydliwego, gdy się uroni jedną, dwie, a nawet milion łez;P Ilość mokrych chusteczek to jeden z wyznaczników dobrych książek, powiedziałabym wręcz:)
Pod warunkiem, że nie dzieje się to w autobusie. ;)
Hm, kuczę tak zachwalasz że mam ochotę przeczytać, brzmi jak moje klimaty :) z drugiej strony czytałam Kroniki jednorożca Szmidta i delikatnie mówiąc nie powaliły mnie na kolana… Eh, pewnie kiedyś sięgnę :D
Jak Twoje klimaty, to spróbuj. Ja uwielbiam space opery, a przy tej serii odpływałam (kilka razy przegapiłabym przystanek do wysiadania :)).
Kronik jednorożca nie czytałam więc ciężko mi ocenić. Mi styl autora przypasował bardzo w serii Metro 2033, więc ruszyłam tropem nazwiska i sprawdzałam, co jeszcze mogłabym przeczytać. Wybór (jak dla mnie) okazał się idealny.
Teraz prawdę mówiąc zastanawiam się czy iść w kierunku „Szczurów Wrocławia”, czy zostać przy serii Horyzonty zdarzeń i rzucić okiem w kierunku „Apokalipsa według Pana Jana” lub „Samotność Anioła Zagłady. Adam”.