Najlepszy przyjaciel człowieka, czyli Był sobie pies W. Bruce Camerona.
Jako wielbicielka psów bardzo długo się wzdrygałam przed sięgnięciem po książkę Był sobie pies W. Bruce Camerona, z dwóch prozaicznych powodów. Po pierwsze bałam się, że nie spełni ona moich oczekiwań, a po drugie wiedziałam, że bez miliona smarkatek się nie obędzie. Postanowiłam się jednak przemóc, zaopatrzyć w dodatkowe pudełko chusteczek i uruchomić audiobooka z najlepszym przyjacielem człowieka.
Toby, Bailey, Ellie, Koleżka…
Poznajcie Baileya. To on będzie głównym bohaterem, a jego pełne przygód życie od narodzin, aż do śmierci przyprawi Was o uśmiech, a także o łzy. Jeżeli myślicie, iż historia Baileya kończy się wraz z jego śmiercią, to bardzo się mylicie, gdyż piesek za każdym razem odradza się w nowym ciele i poszukuje sensu swego istnienia, jednocześnie nie zapominając o chłopcu, którego pokochał, gdyż psia wierność jest silniejsza niż śmierć.
Cudowna historia o przywiązaniu i miłości pisana z perspektywy psa.
To jedna z najcieplejszych i najwspanialszych książek jakie miałam okazję wysłuchać. Oczywiście nie będę w stosunku do niej obiektywna, bo uwielbiam mojego czworonoga, ale muszę przyznać, iż napisanie książki z perspektywy psa absolutnie mnie ujęło.
Z każdą nową psotą i „ważną sprawą” Baileya utożsamiałam sobie z sytuacjami, jakie przeżyliśmy wspólnie z Arnim i bawiłam się świetnie. Widziałam nasze pierwsze spotkanie z krową, która nie zwróciła uwagi na mojego małego rudzielca, a ten był tym faktem co najmniej oburzony. Pierwsze spotkanie z kurami i kaczkami, które nie są za mądrymi zwierzątkami. No i oczywiście ciężko je powąchać po kuperku. ;) Pierwsze wspólne wyjście nad rzekę i spotkanie jego nowych wodnych przyjaciół, którzy nie rozumieli, o co chodzi z tą zabawą z piłeczką. Każdorazowe wciskanie swojego noska pomiędzy mnie i narzeczonego oraz domaganie się pieszczot. Przecież wiadomo, kto tu jest najważniejszy i tak w zasadzie, to on nie rozumie, dlaczego on się z nim nie bawi tylko siedzi ze mną na kanapie. No i wiele, wiele innych, które kończą się najważniejszym i rozweselającym wszystkich numerem zarzucania piłeczki i oczywiście należnym po świetnej zabawie smakołykiem. :)
Uroniłam łez kilka…
Każda krzywda, która przytrafia się „mokrym noskom” przyprawia mnie zawsze o ból serca. Nie było inaczej również tym razem. Każda niesprawiedliwość, każda śmierć powodowała mój smutek i po policzku polała się nie jedna łza. Jednak sięgając po tę książkę wiedziałam czego się spodziewać i wiedziałam, że absolutnie nie mogę pozwolić sobie na jej czytanie/słuchanie w podróży.
Podsumowując. Był sobie pies W. Bruce Camerona to fantastyczna i bardzo ciepła książka o najlepszym przyjacielu człowieka, która w wykonaniu Roberta Michalaka okazała się fantastyczną, niezapomnianą przygodą. I choć ktoś może powiedzieć, że książka jest infantylna czy dziecięca, to jednak każdy właściciel psa na pewno ją doceni i uśmiechnie się, wytarmosi swojego przyjaciela i przypomni sobie wszystkie wspaniałe chwile, jakie mieli okazje ze sobą spędzić. :)
Polecam i życzę wszystkiego „zamerdanego”! :D
No przyznasz, że chwilami ocierało się to cudo o infantylność (ja miałam nawet kilka zarzutów więcej…), sęk w tym, ze CO Z TEGO, skoro tak pięknie przedstawia to, co powstaje między człowiekiem a psem :) Piękna sprawa. Książka bije film na głowę… choć to na filmie ryczałam, przy książce udało mi się trzymać fason na ogół ;)
Dokładnie, CO Z TEGO. :D
Ta relacja i wywołane emocje są najważniejsze. :)
Filmu nie oglądałam, bo jak podczas słuchania audiobooka ryczałam jak bóbr, to na filmie pewnie byłby już totalny dramat. ;)
Ech, też jestem psiarą i od dawna wiem, że sobie tę powieść odpuszczę, bo nie wytrzymam z emocjami, mam potwierdzenie tego, że to jedna z TYCH książek. Okłsdka jest przewspaniała, ale… nie.
Tak to jedna z TYCH książek, ja też długu się namyślałam. Wygrała ciekawość.
A „Mój przyjaciel Hachiko” oglądałaś?
Nie, muszę to nadrobić :)
To przygotuj się na złamane serce i miej pod ręką ogromną ilość chusteczek.
Tej książki nie czytałam, choć słyszałam o niej dużo dobrego. Miałam za to przyjemność czytać inną książkę tego autora „Psiego najlepszego”, która bardzo mi się podobała. Myślę, że „Był sobie pies” także przypadłby mi do gustu
Ja niebawem przymierzę się do tej drugiej, a tę gorąco polecam. Na pewno przypadnie Ci do gustu. :)
Ja popełniłam ten błąd że kończyłam czytać ją w pociągu i cóż… to była bardzo głupia sytuacja, próbować nie ryczeć przy ludziach. :D Musiałam co chwila przerywać żeby wysuszyć oczy. :D
Ja od razu przyjęłam odpowiednią taktykę. Wiedziałam, że będę „ślamdać”. Więc absolutnie nie było mowy, żebym zabrała ją ze sobą w drogę.
A ja z jakiegoś dziwnego powodu nie mogę się zmusić, by ją przeczytać. Opinie były różne, więc jakoś mnie specjalnie nie ciągnęło. Kończę książkę, którą teraz czytam i chyba jednak sięgnę po „mokre noski”, jak je nazwałaś :)
Nie musisz czytać, możesz wysłuchać tak jak ja. ;)
Ja niby jestem „właścicielem” psów (a właściwie… córką ludzi, którzy na ten moment mają ich 13 XD) i dla mnie to była po prostu zbyt infantylna powieść xD Po prostu… PSY TAK NIE MYŚLĄ. Psia miłość to przede wszystkim przywiązanie, bazujące na trochę innych zasadach, niż nasze ludzkie uczucie, a w tym przypadku to tak naprawdę opowieść o dziecku w ciele psa.
Może infantylnie, może nie. ;) Wiadomo zaś, że my lubimy uczłowieczać nasze „żyjątka”, a psy w szczególności. Ja sama patrząc na moją „kluskę” czasem mam wrażenie, że po części własnie tak gdzieś pod uszami wielkimi uszami kombinuje, jak Baily. ;)
Urzekające, ciepła i wesoła książka. Momentami też przygnębiająca, oczywiście, ale w większości jednak niosąca nadzieję i pozytywna. Dostała to ode mnie mama, która lubi takie książki, no i oczywiście jak cała nasza rodzinka kocha psy, więc czytała mając pod ręką naszego Rocky’ego. A potem przeczytałem i ja. Jeszcze tą najnowszą od autora trzeba sprawdzić. :)
Tak, bardzo pozytywna. :) No i tę najnowszą koniecznie muszę przeczytać, ale pierwsze muszę trochę „odtajać” po tej i dokupić więcej smarkatek. ;)