Star Trek: Discovery – bo nie samymi książkami człowiek żyje. ;)
Gdy tylko pojawiła się informacja o Star Trek: Discovery od NETFLIX-a prawie skakałam z radości. ;) Od razu w głowie miałam poprzednie uwielbiane przeze mnie produkcje takie jak Star Trek: The Original Series z niezapomnianym kapitanem Kirkiem i Spockiem, Star Trek: The Next Generation z uwielbianym przeze mnie kapitanem Jean-Luc Picard’em i Star Trek: Voyager z najlepszą kapitan na świecie Kathryn Janeway.
Jak nowy Star Trek wypadł przy poprzednich produkcjach?
Blado.
Owszem wszelkie maści efekty specjalne, przepiękna scenografia, kostiumy, widok przestrzeni wywołują efekt WOW, ale mam wrażenie, że reżyser nie widział nigdy na oczy poprzednich seriali. Bo ten tak bardzo odbiega od pierwowzorów, że sama czasem miałam wrażenie, że chyba to jakiś samodzielny twór, który ma nam pokazać, jak ta seria nie powinna wyglądać.
Kapitan Star Trek, to zawsze wielka indywidualność?
No cóż tym razem Kapitan Lorca nie zachwycił. Wszystko zaczyna się od jego jakiejś dziwacznej przeszłości, gdzie dowiadujemy się, że uciekł z dowodzonego przez siebie okrętu tuż przed zniszczeniem, zostawiając na pewną śmierć swoją załogę (wtf?). W dodatku gość ewidentnie ma problemy ze sobą, a jego nieznośna mania wielkości i nieliczenie się z niczym i nikim po prostu poraża.
Jednak to nie Kapitan Lorca jest głównym bohaterem Star Trek: Discovery, a nijaka Michael Burnham. Poznajemy ją jako I-szą oficer i zarazem prawą rękę kapitan Georgiou na USS Shenzhou. Dziewczyna na wszelkie zadatki na bycie świetnym dowódcą. Jest tylko jeden problem. Burnham jest bardzo butną osóbką (człowiekiem wychowywanym przez Wolkanów) i podczas pierwszego spotkania z Klingonami nie zgadza się z decyzją swojej kapitan postanawia “uśpić” ją i wykonać wszystko po swojemu. Niestety atak na kapitan nie uchodzi jej płazem i ta ląduje w karcerze. Podczas przenosin trafia na USS Discovery, gdzie jak łatwo się domyślić pomaga kapitanowi i ten proponuje miejsce w zespole naukowym, by wraz z porucznikiem Stametsem pomogła rozwijać nowatorski napęd. Ogólnie laska swoim zachowaniem jest strasznie irytująca, a od jej dywagacji to czasem aż mi się ulewało.
Klingonie jako motor napędowy serialu.
Nic tylko utyskuję, ale o czym ten nowy Star Trek: Discovery jest. O konflikcie z Klingonami. Niby nic odkrywczego, bo można uznać, iż konflikt z tą rasą stanowi już standard w Star Trek uniwersum. Jednak tym razem jest inaczej. Na przód wysuwa się mroczność, brutalność i krwawa wojna, a znany z poprzednich serii majestat po prostu nie istnieje.
Podsumowując. Co by dłużej nie przynudzać. ;) Star Trek: Discovery naszpikowany efektami specjalnymi ogląda się dobrze i jakby serial figurował pod inną nazwą, zapewne zrobiłby na mnie kolosalne wrażenie. Jednak w całej serii Star Trek chodzi przede wszystkim o klimat, a tego niestety tu zabrakło.
A ja “normalnie” za Star Trek nie przepadam, mało co oglądałem, a ta odsłona akurat przypadła mi do gustu :P
Jeżeli serial nie byłby pod znakiem Star Trek, to muszę przyznać, że byłby całkiem spoko. Natomiast Star Trek ma pewien klimat i wartości. Niestety tych tu nie było.