Bezduché mesto (Miasto cieni) Randsom Riggs – czyli ponownie czytam po słowacku.
Dla niewtajemniczonych w zeszłym roku postanowiłam rozpocząć swoją przygodę z czytaniem po słowacku. Mobilizacją była dla mnie pierwsza książka, jaką otrzymałam od kolegów z pracy na urodziny. Miałam wielkie plany zapisywania słówek, ale skończyło się to na tym, iż Domov pre neobyčajné deti slečny Peregrinovej (Osobliwy dom pani Peregrine) odkładałam na miejsce po przeczytaniu kilku stron, przez co książkę czytałam “całe wieki”. Niestety ten typ czytania bardzo mnie zmęczył i nie miałam ochoty na sięganie po kolejne książki cyklu. Postanowiłam jednak się przemóc i z nieco inną taktyką podeszłam do drugiej odsłony cyklu Slečny Peregrinowej pod tytułem Bezduché mesto (Miasto cieni).
Jest rok 1940.
Jacob Portman wyruszył ze swoimi nowymi osobliwymi przyjaciółmi w niebezpieczną podróż, której celem ma być uratowanie slečny Peregrinowej. Zadanie komplikuje fakt, iż jedynie ymbrynka może przywrócić slečnie jej ludzką postać. Czy “dzieciom” uda się odnaleźć pozostającą na wolności ymbrynkę? Szczególnie, teraz gdy z bezpiecznego schronienia trafiły wprost do Londynu 1940 r. w sam środek wojennej zawieruchy.
Przygód Ci u nas dostatek.
W pierwszej części cyklu poznawaliśmy bohaterów i niezwykły świat. Teraz zaś przyszedł czas na przygodę przez wielkie “P”. Dynamiczna i pełna zwrotów akcja atakuje nas już od pierwszej strony i nie chce wypuścić ze swych objęć do końca książki.
Do tego fabuła poraża swoją indywidualnością i pomysłem, a osiągnięty przez Riggs’a klimat tajemniczości i grozy powoduje napięcie i chęć szybszego przewrócenia kolejnej strony.
Bohaterowie zaś prezentują pełen wachlarz zachowań charakterystyczny zarówno dla dzieci, jak i dorosłych. Na szczególną uwagę zasługuje zaś wątek miłosny(?) między Jacobem a Emmą. Z jednej strony kibicujemy tej parze w ich “pierwszym” zauroczeniu, a z drugiej, gdzieś z tyłu głowy zapala się światełko, że przecież Emma tak naprawdę jest wiekową staruszką – czy to jest wobec Jacoba w porządku?
Oprawa.
Jeszcze dwa słowa o oprawie graficznej książki, która po raz kolejny zasługuje na uznanie. Ciekawe, autentyczne zdjęcia nadają klimat minionych czasów, które ożywają na nowo dzięki fotografii.
Podsumowując. Bezduché mesto (Miasto cieni) jest niezwykle udaną kontynuacją Domov pre neobyčajné deti slečny Peregrinovej (Osobliwy dom pani Peregrine), która skupiła się na przygodzie, a bohaterowie prezentują pełen zestaw zachowań jednocześnie zachowując swoją neobyčajnosť. Polecam miłośnikom fantasy z domieszką akcji.
O, to ja czekam na recenzje literatury słowackiej natywnie :)
Jeszcze tylko “Knižnica duší” i już będzie natywnie. :)
Lubię całą trylogię, chociaż chyba największe wrażenie zrobił na mnie początek pierwszego tomu, bo był najbardziej mroczny. Za to pod względem pomysłu na oprawę graficzną to książki biją na głowę niemal cały rynek :)
Z początkiem to mam o tyle problem, że czytałam go długo ale sam pierwszy tom podobał mi się bardziej. Tu ewidentnie przejmuje prym przygoda, a nie mrok i tajemnica.
Tak bardzo kojarzę tę serię po polskich okładkach, że w ogóle nie zajarzyłam, że to ona, dopóki nie zaczęłam czytać posta… :)
Polska okładka jest taka sama – poza tytułem oczywiście :D
Aż sprawdziłam :D Faktycznie niby to samo, ale tu jest w takich szarościach, polskie wydanie ma tą grafikę jakby w sepii, a ta sepia zawsze mi się rzuca w oczy… No w każdym razie zupełnie nie rozpoznałam tej serii, mimo że okładki kilka razy już widziałam :)
Trochę inna barwa okładki i od razu książka wygląda inaczej. ;)