“Dream a Little Dream of…” – czyli Silver. Trzecia księga snów Kerstin Gier.
Pierwsza i Druga księga snów oczarowały mnie nie tylko cudownym wydaniem, ale również niezwykle sympatyczną atmosferą, choć w tle pojawiały się nie lada zagadki i ciężkie do rozgryzienia młodzieńcze problemy. ;) Wiedziona tym tropem, w natłoku obowiązków, jakie ostatnio na mnie spadają stwierdziłam, iż potrzebuję czegoś dokładnie takiego – lekkiego i niezobowiązującego. Nastał więc czas na Silver. Trzecia księga snów i zakończenie przygód uroczej Liv.
Wiosna. Przygotowania do wesela, cisza, spokój… Wróć. Raczej totalna katastrofa. Nie dość, że Bochra próbuje ustawić wszystkich po swojemu i zepsuć najpiękniejszy dzień w życiu mamy Liv, to jeszcze po drugiej stronie drzwi znowu czekają problemy. Ktoś znalazł sposób na programowanie ludzi podczas snów. Na szczęście Liv nie jest osamotniona i wraz z grupą wiernych przyjaciół zamierza ochronić siebie i swoich bliskich.
Pan Cienia i Mroku oraz wypieki Lottie.
To była chyba najbardziej zabawna część z całej trylogii. Wszystko odbywa się bardzo płynnie. Elementy grozy i knowania czarnego charakteru neutralizowane są sympatycznymi wpadkami bohaterów, ewentualnie zajadane są ciastem Lottie. Akcja nie galopuje, powoli rozwiązujemy tajemnicę programowania we śnie, a w tym czasie sprytna młodsza siostra Liv odkrywa kim jest Secrecy.
Bohaterowie. Liv trochę męcząca, szczególnie ze swoim przegadanym problemem pierwszego razu. Ta część mogłaby być skrócona przynajmniej o połową.
Henry – uroczy, gdy jest zazdrosny o Graysonie nie wspomnę, ten pokazał się już świetnie w poprzednim tomie. Czarny charakter spisuje się fenomenalnie. Jego intryga zatacza coraz szersze kręgi, a pomysł z programowaniem ludzi podczas snu wyśmienity.
Podsumowując. Kirstin Gier po raz kolejny mnie nie zawiodła. Silver. Trzecia księga snów spełniła swoje zadanie doskonale. Podczas jej czytania uśmiech nie znikał z mojej twarzy, a ja sama bawiłam się fantastycznie i zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Do tego finał i jego rozegranie – po prostu finezja. Polecam wszystkim!
6 komentarzy
Zakładka do książek
27 września 2017 at 18:28O tej serii czytałam wiele dobrego i mam ją w planach :). Twoja recenzja utwierdza mnie w przekonaniu, że to nieprzeciętne książki :).
Pozdrawiam
zakladkadoksiazek.pl
Sylwka
27 września 2017 at 19:36Nieprzeciętne, lekkie i świetnie poprawiają humor. Jak potrzebujesz odprężenia to są one idealną propozycją. :)
Z fascynacją o książkach
28 września 2017 at 11:11Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś zdobyć tę serię.
Nie tylko ze względu na te wspaniałe, hipnotyzujące okładki, od których nie można oderwać wzroku :-) Myślę, że to naprawdę przyjemna lektura, która mnie urzeknie.
Sylwka
30 września 2017 at 14:10Mam nadzieję, że uda Ci się dorwać, nie będziesz zawiedziona.
Ewelina z Gry w Bibliotece
28 września 2017 at 20:29Nie powiem, że serii nie kojarzę, bo okładki są tak charakterystyczne, że ciężko je przeoczyć w sieci czy na półkach księgarni, ale jakoś wydawało mi się, że skrywają coś… infantylnego? Cóż, nie ma to jak oceniać książki po okładce, wiem ;) Po Twojej recenzji widzę, że to nie tylko “coś więcej”, ale nawet coś w moim stylu – sprawdzę!
Sylwka
30 września 2017 at 14:12Jeżeli nastawić się na literaturę wysokich lotów, a nie na świetne lekkie czytadło, które rozbawi Cię do łez to będziesz miała przed sobą infantylną lekturę.