Przemysław Kłosowicz i Zdobywcy oddechu.
Gdy dostałam propozycję przeczytania debiutanckiej książki Przemysława Kłosowicza Zdobywcy oddechu, można powiedzieć, iż sama wstrzymałam oddech. No bo gdzież ja chodząca po Zonie, tańcząca z elfami i parająca się tajemniczymi morderstwami mam wypowiedzieć się na temat książki obyczajowej. Oczywiście mam na sumieniu kilka takowych pozycji, ale jakoś łatwiej mi napisać kilka słów o tym, co czytam na bieżąco. Jednak tytuł mnie mocno zaintrygował, a ciekawość to podobno pierwszy stopień do… więc postanowiłam spróbować. :)
Pozwólcie zatem, iż przedstawię Wiktora, Piotra i Zbigniewa. Łączy ich miasto, w którym obecnie mieszkają oraz refleksje nad ich dotychczasowym życiem, które mimo otaczających ich bliskich ludzi jest tak naprawdę samotne.
Wiktor to niespełniony pisarz, wykładowca akademicki z żoną i dwójką synów (jeden z zespołem Downa), który widzi całe swoje życie w ciemnych barwach. Podświadomie czuje, iż wszystkie jego marzenia uleciały, życie go oszukało i przeciekło przez palce. Ma depresję, można powiedzieć, że gdyby nie oddanie dla rodziny straciłby jakikolwiek sens swojego istnienia.
Piotr z jednej strony poszukuje miłości, czułości i zrozumienia, a z drugiej wciąż nie może pogodzić się z ciągłym ukrywaniem swojej homoseksualnej tożsamości. Boi się “wyjść z szafy”, gdyż:
Zbigniew jest 25-letnim zakompleksionym, uciekającym w świat fikcji literackiej pracownikiem korporacji. Nie potrafi odnaleźć sensu w życiu, czy też wskazać celu, które nadałoby jego życiu jakiś sens. Twierdzi, iż jego życie:
Książka okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem. Specyficzny styl autora z rozlicznymi trafiającymi w punkt metaforami, niezwykłymi przeskokami myślowymi oraz świetną grą słów “kupił mnie” już na samym początku.
Do tego muszę przyznać, iż byłam bardzo pozytywnie zaskoczona tym, iż książka nie okazała się kolejnym “spacerkiem” po temacie samotności, a poszła o krok dalej. Bowiem trzech różnych bohaterów i trzy różne historie powodują w głowie tak wiele przemyśleń odnośnie życia, otaczającej nas bylejakości, poczuciu indywidualizmu i własnej wartości, że ciężko po jej przeczytaniu nie zatrzymać się na chwilę i nie zastanowić nad własnym życiem.
W tej beczce miodu znalazła się i łyżka dziegciu.
No może dwie łyżki. Po pierwsze ciężkie i momentami nie do przejścia były dla mnie przeskoki między bohaterami (szczególnie tymi młodszymi). Nie wiedziałam, czy już jest mowa o Zbyszku, czy może ciągle roztrząsamy życie Piotra. Powodowało to u mnie dość mocne poirytowanie szczególnie na początku. Później wyodrębniłam już kilka charakterystycznych cech dla każdego z bohaterów i wystarczyło, żebym cofnęła się o stronę i stwierdziła “tak w tym momencie dokonała się zmiana bohatera”. Jednak to cofanie powodowało mały dyskomfort podczas czytania.
Po drugie, choć wciągające to jednak miejscami zdecydowanie za długie monologi. Czasem miałam wrażenie, iż wręcz sztucznie podkręcane i ciągnięte by udział każdej osoby na kartach książki był jednakowy.
Podsumowując.
Zdobywcy oddechu to nie jest książka dla każdego, gdyż styl autora dla wielu osób może okazać się abstrakcyjny i nie do przejścia. Jednak uważam, iż książka ta jest dobrym i odważnym debiutem, którym warto się zainteresować. Pamiętając tylko o jednym, najlepiej czytać ją w skupieniu i bez zbędnego pośpiechu.
Widzę, że mamy podobne spostrzeżenia odnośnie tej książki:)
Tak spostrzeżenia prawie identyczne. :D
Książka bardzo charakterystyczna i może się nie spodobać.
Dziękuję za miłe słowa i oczywiście chętnie zajrzę. :)
Jestem zaintrygowana tą pozycją. Brawo za świetna recenzję.
Zapraszam do siebie
http://przystanekszczescia.blogspot.com/