Mam na imię Nemezis i jestem diaboliką – czyli Diabolika S. J. Kincaid.
Po książkę S.J. Kincaid pod tytułem Diabolika sięgnęłam po przeczytaniu wielu pochlebnych recenzji i obejrzeniu całkiem przyjaźnie wyglądającej okładki. Oczekiwałam nowego ciekawego świata w alternatywnej galaktyce i całkiem nowego “humanoidalnego stworzonka”, które związane ze swym właścicielem obroni go przed każdym nawet najmniejszym zagrożeniem.
Diaboliki są silne.
Ich przeznaczeniem jest zabijać w obronie człowieka, dla którego zostały wyhodowane.
Nic więcej się nie liczy.
Wyglądamy jak ludzie. Jesteśmy agresywni, zdolni do bezgranicznego okrucieństwa i absolutnej lojalności. Właśnie dlatego jesteśmy strażnikami zamożnych rodzin.
Służę córce senatora, Sydonii, którą traktuję jak siostrę. Zrobiłabym dla niej wszystko. Teraz, aby ją ochronić, muszę udawać, że nią jestem, zachowując w tajemnicy moje zdolności. Wśród bezwzględnych polityków walczących o władzę w imperium odkryłam w sobie cechę, której zawsze mi odmawiano – człowieczeństwo.
Mam na imię Nemezis i jestem diaboliką. Czy mogę zostać iskrą, która rozbłyśnie w mroku imperium?
I ja się pytam, co to miało być?
Tytułowa Diabolika miała być istotą bez uczuć, gotową zabić i poświęcić bez wahania swe życie. Lecz przez większość książki jest mierną, utyskującą istotką, która sama nie wie czego chce.
Fabuła. No cóż, też nie ma fajerwerków. Przez prawie połowę książki biedna Nemezis użala się nad sobą i próbuje wmówić sobie, że jest tylko narzędziem do obrony i zabijania. Pozostała część książki to dla mnie zaś jakaś totalna bzdura. Gradencja (taka arystokracja) żyje sobie na statkach. Jest tylko jednej problem, oni nie mają pojęcia, jak te statki działają. Sic! Naprawą ich “domów” zajmują się tylko i wyłącznie stare, wysłużone maszyny. Problem oczywiście widzi prosty lud (zbędnicy). Chcą oni rewolucji naukowej i przywrócenia nauki, gdyż każdy rozpad statku powoduje czarną dziurę i zagrożenia dla planet, na których mieszkają.
Podobnych mniejszych lub większych bzdur w książce było więcej, ale przynajmniej jest coś, co mogę zapisać na plus. Ukazanie jak wielkim zagrożeniem i jak duże konsekwencje za sobą niesie fanatyzm religijny.
Podsumowując. Widać, że w głowie autorki urodził się całkiem niezły pomysł, ale z jego realizacją już nie do końca poszło tak, jak powinno. I mimo iż zakończanie sugeruje pewną kontynuację to myślę, iż moja przygoda Diaboliką kończy się dokładnie w tym miejscu.
W sumie to można przeczytać, żeby się pośmiać z absurdów, ale… nie, jednak nie ;)
Mówisz, że obudziły się w Tobie odwaga i nadmiar czasu? ;)
Nie trafiłam jeszcze na pozytywną recenzję tej książki :) a szkoda, bo sam pomysł wydaje się mieć potencjał.
Akurat ja pozytywnych recenzji widziałam “od groma” i dopiero jak książkę miałam w rękach to natknęłam się na jedną negatywną. Przeczytałam ją pobieżnie bo nie chciałam się nastawiać, ale im bardziej brnęłam w książkę tym bardziej mi się oczęta otwierały. Absurd gonił absurd.
Ja też widziałam mnóstwo pozytywnych recenzji, a dopiero po jakimś czasie do głosu doszły chyba głosy rozsądku, które nie zachłysnęły się nowością i okazało się, że to wcale nie taka dobra książką :)