Logan: Wolverine – czyli „time to say goodbye”.
Gdy tylko pojawia się kolejny film z bohaterami Marvel-a nie możemy ze ślubnym oprzeć się pokusie i musimy obejrzeć go na dużym ekranie. Nie inaczej było w przypadku zapowiadanego pożegnania z rolą dwóch doskonałych aktorów: Hugh Jackman’a (w roli Wolverine’a) oraz Patrick’a Stewart’a (w roli Profesora Charles’a Xavier’a) w filmie Logan: Wolverine.
Przenieśmy się w niedaleką przyszłość, gdzie mutantów możemy nazwać już reliktem przeszłości. X-Man przestali istnieć, nie ma nowego pokolenia, a Ci którzy przeżyli – wymierają.
W tej nowej rzeczywistości próbuje odnaleźć się Logan, który by utrzymać siebie, Charles’a oraz Caliban’a pracuje jako kierowca limuzyny na południu USA. Niestety zarobione pieniądze nie starczają na spełnienie ostatniego marzenia Charles’a – zakup jachtu i spędzeniu ostatnich dni na morzu.
Sytuacja zmienia się, gdy do podstarzałego Rosomaka zgłasza się niejaka Gabriela Lopez. Chce ona zaoferować okrągłą sumkę za przewiezienie pewnej młodej damy do północnej Dakoty. Zadanie jednak nie jest tak proste, na jakie wygląda. Dziewczynka (Laura) jest mutantką ściganą przez niezbyt sympatycznych panów z równie niesympatycznej korporacji. Co czeka Logana podczas ostatniej podróży? Koniecznie musicie zobaczyć sami. :)
Wiem, że w przypadku filmów Marvela często nie jestem obiektywna, ale cóż Logan: Wolverine, to było to, czego od tego filmu oczekiwałam. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że produkcja nie ma wad, ale rekompensują je świetne role Patricka Stewarta (oklaski na stojąco) i debiutującej w roli Laury Dafne Keen. Szkoda tylko, że trochę skradli oni show Hugh Jackman’a. :) Nie żeby wypadł on źle, ale przy tej dwójce wypadł po prostu trochę blado.
Nie przedłużając. Logan: Wolverine w porównaniu do ledwie przeciętnych X-Men Geneza: Wolverine i Wolverine wypadł dobrze i w mojej ocenie warto go po prostu zobaczyć.
No Comment! Be the first one.