Rogue One: A Star Wars Story (Łotr 1. Gwiezdne wojny).
Skrajnych opinii o Rogue One: A Star Wars Story (Łotr 1. Gwiezdne wojny) dookoła tysiące. Od tych ociekających lukrem po mieszające z błotem Garetha Edwardsa i całe studio Disney’a. Jednak niezrażeni tym szumem informacji nie mogliśmy sobie ze ślubnym odpuścić i nie pójść do kina na pierwszy film z serii Gwiezdne wojny – historie.
Tak, oboje uwielbiamy Gwiezdne Wojny. Można powiedzieć, że się na nich wychowaliśmy. Więc może moja (nasza) opinia nasączona jest nutką sentymentalizmu, ale powiem szczerze – film zrobił mi dobrze. :D Ostatnie zaś 45 minut było symfonią, która podbiła moje serce.
I niech wszyscy Star Wars-owi przeciwnicy mówią sobie co chcą. Bo dla mnie Rogue One: A Star Wars Story (Łotr 1. Gwiezdne wojny) to coś więcej niż klasyczny zapychacz, który ma na celu napełnić kapsę producenta.
To fantastyczne i faktyczne pogłębienie uniwersum, w którym możemy zobaczyć portret rozdartej, wewnętrznie skłóconej Rebelii, Mocy bez udziału rycerzy Jedi i w końcu nadziei, która kosztowała tak wiele tych zwykłych, szarych nikomu nieznanych bojowników.
Podsumowując, jeżeli tak mają wyglądać Gwiezdne wojny – historie to czekam na więcej. :)
May the Force be with you!
2 komentarze
Obsesyjna
31 grudnia 2016 at 11:21Ja też byłam zachwycona i nie brakowało mi Jedi. Wręcz przeciwnie, uważam że to świetne uzupełnienie. Przecież oprócz Jedi w galaktyce jest przecież wojna, rebelia, ludzie giną, poświęcają się. No miodzio :) Byłam dwa razy na Łotrze i cieszę się, że ten film powstał :)
Sylwka
31 grudnia 2016 at 17:00Jedi z “historycznego punktu widzenia” nie powinno tam być. Dlatego mocno dziwią mnie głosy osób, które są zażenowane ich brakiem – tak jakby nie wiedziały, w którym punkcie historii się znajdują. :)
Mnie najbardziej spodobało się to spojrzenie na historię oczami tych “maluczkich”. :) I powiem jeszcze raz, oby więcej “Gwiezdne wojny – historie”. :D