Lichwiarz – czyli Wiktor Noczkin poza Zoną.
Wiktor Noczkin kojarzył mi się tylko i wyłącznie z postapokaliptyczną serią S.T.A.L.K.E.R. Postanowił on jednak popełnić powieść osadzoną w realiach klasycznego fantasy. W tym miejscu obudziło się moje chciejstwo i musiałam tę książkę po prostu przeczytać, by sprawdzić, jak udało się autorowi “wyjść z Zony”. Tak więc w moich rękach dość szybko pojawił się Lichwiarz. Ten mimo napiętej kolejki czytania, wyprzedził konkurencję i szybko znalazł na tapecie. ;)
Głównym bohaterem Lichwiarza jest Kulawy. Ma swój mały kantorek przy wschodniej bramie miasta Liwda. Tam prowadzi swoje, nazwijmy je, mniej szemrane interesy za dnia, gdzie oskubuje ludzi z wszelakiej maści monet, wmawiając im, że właśnie zrobili całkiem dobry interes. Gdy miasto natomiast kładzie się spać, Kulawy zabiera się za pracę dla nijakiego Obucha – jednego z większych gangsterów Liwdy – w której to korzysta ze swych marnych zdolności magicznych.
No i właśnie przygodę z książką rozpoczynamy od jednego z tych szemranych zleceń. Ma to być całkiem nieskomplikowany włam z użyciem niewielkiej ilości magii oraz umiejętności sprawnego otwierania zamków. Okazuje się, że ta mała robótka niestety niesie za sobą dalece ciągnące się konsekwencje. Rozpoczyna się prawdziwa wojna gangów – Obuch kontra Rzeźnik. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jakiś dziwny mroczny jegomość i klątwa ciążąca nad złotem z Siedmiu Wież.
Jakby obecnych wydarzeń było nam za mało, to autor serwuje nam w przerwach retrospekcję z młodzieńczych lat życia Kulawego, kiedy ten parał się jeszcze zacnym zawodem najemnika. Czy jest ona ciekawa i wnosi coś do całego opowiadania? Moim zdaniem tak, choć w sumie bez wielu retrospekcyjnych historii można się było po prostu obejść.
Cóż napisać… Całość książki po prostu nie porywa, choć czyta się ją w sumie dość przyjemnie i jeżeli nie stara się zbytnio dywagować, to jest całkiem w porządku.
Dla tych, którzy “przerobili już” trochę fantastyki zachowanie postaci, kolejne kroki i akcje mogą być po prostu zbyt przewidywalne. Do tego, jak zwrócimy uwagę na język, to z jednej strony jest przyjazny czytelnikowi, z drugiej zaś ta cała nowoczesność (wyluzuj, nie smutaj) w otoczce stworzonego świata po prostu śmieszy i całkowicie nie pasuje do klimatu epoki.
Sam pomysł na historię jest jednak całkiem w porządku i biorąc pod uwagę fakt, iż książka ma stać się częścią sagi liczącej kilkanaście tomów, to zapowiada się całkiem ciekawie. Byle tylko zmieniło się coś w graficznej oprawie książki, bo ta absolutnie nie przypadła mi do gustu (ale chyba jestem rozpieszczona przez cudowne grafiki w Cyklu Demonicznym i Cyklu Inkwizytorskim).
Podsumowując. Lichwiarz jest całkiem przyjemnym czytadłem dla zabicia czasu, ale jeżeli oczekujcie jakichś fanfar i “cudów na kiju”, to będziecie po prostu zawiedzeni.
No Comment! Be the first one.