Brać się za debiutancką książkę czy też nie – to zawsze jest dobre pytanie. Od czasów studiów jakoś nie po drodze było mi z debiutami. Powiedzmy, że stawiałam raczej na te “sprawdzone i bezpieczne” pozycje. Ostatnio jednak postanowiłam sobie odświeżyć ten zakamarek mojego czytelniczego świata i tak przez całkowity przypadek natknęłam się na debiut Pawła Atamańczuka – Krew i srebrne oczy, który jest jednocześnie zapowiedzią trylogii.
Żeby nie nakreślać samodzielnie fabuły, a przez to nie zdradzić zbyt wiele, pozwolę sobie przytoczyć opis książki z okładki:
Początek muszę przyznać, lekko mnie przeraził. Wprowadzenie tylu nazw własnych, postaci o przedziwnych imionach i miejscowości sprawił, że chciałam schować się pod łóżko i już nigdy stamtąd nie wychodzić. Zastanawiałam się, czy Seline to Tancerka Ostrzy z Kalivali, czy jednak może z Terilandu. W zasadzie, to gdzie teraz się wszyscy znajdują? Choć jestem przyzwyczajona do wszelakiej maści imion i nazw dziwnych, to jednak bogactwo i pomysłowość w tej książce po prostu mnie przerosły.
Jednak już po kilku stronach sytuacja stała się opanowana i rozpoczęła się naprawdę fajna przygoda. Wkroczyłam do nowego oryginalnie wykreowanego świata z własną historią i wyraziście nakreślonymi nie tylko pierwszoplanowymi bohaterami. Zostałam porwana w wir akcji, przerzucałam stronę za stroną, ciekawa co będzie się dalej działo.
Czym jeszcze urzekła mnie książka? Przede wszystkim dodatkami. Własnoręcznie narysowana mapka Federacji pozwala dość szybko zlokalizować miejsce, w którym właśnie się znajdujemy. Umieszczony na końcu książki spis oraz opis bohaterów, który uratował mnie w początkowych chwilach słabości, też robi nie małe wrażenie. No, ale chyba najważniejszym aspektem, który mogę wpisać na plus była wręcz “wylewająca” się z książki wyobraźnia autora.
Na czym książka w mojej ocenie mocno ucierpiała? Rozpocznę od bohaterów, bo do mnogości nazw własnych, które zaatakowały od początku książki, już wracać nie będę. Mimo że, Ci byli nieszablonowi i ciekawie nakreśleni, to brakowało mi w nich tego smaczku. Takich zwykłych ludzkich rozterek, problemów i wad. Bo bohater mimo całej tej swojej wspaniałości musi być po prostu ludzki, żeby nie powiedzieć “swojski”. Wtedy łatwiej go pokochać i się z nim utożsamiać.
Na sam koniec pozostawiłam sobie część edytorską książki. Akapity jak się uda tak będą, przecinki postawione czasem od przypadku, niektóre w jakichś dziwnych wersjach “bold”, jakby po korekcie ktoś o nich po prostu zapomniał. Do tego dochodzą jeszcze powtórzenia słów, błędy stylistyczne czy w skomplikowanych i rzadziej używanych imionach bohaterów np. Adrea miksuje się Ardeą. Oczywiście większość z nich nie przeszkadza, ale wprowadza pewien dyskomfort czytania.
Podsumowując. Krew i srebrne oczy Pawła Atamańczuka to na prawdę solidny debiut warty polecenia. Z przyjemnością sięgnę po kontynuację książki i wierzę, że zapowiadana trylogia pozwoli nie tylko zapukać, ale i otworzy drzwi do pisarskiej kariery jej autorowi.
No Comment! Be the first one.