W świecie Inkwizytorów: Ja, inkwizytor. Kościany galeon
Były poniedziałki z Rincewindem, a teraz są czwartki z Mordimerem. ;) Żeby więc tradycji stało się zadość – dziś przedstawiam Ja, inkwizytor. Kościany galeon autorstwa Jacka Piekary.
Przenieśmy się zatem do świata, w którym to Jezus Chrystus zszedł z krzyża i “upuścił trochę krwi” swoim prześladowcom. Umocnił swój Kościół i zanim postanowił opuścić ludzki padół, by strzec jedynej i słusznej wiary powołał do życia Święte Officjum. W nim to właśnie dzielnie stawia czoła niewiernym Wasz pokorny sługa Mordimer Madderdin.
Dla przypomnienia ten uniżony sługa nadal pozostaje bez licencji i służbowego przydziału (jak pamiętamy w Ja, inkwizytor. Bicz Boży sprawy potoczyły się zupełnie, nie pomyśli młodego Inkwizytora). Rezyduje obecnie w Hez-hezronie, gdzie ma zapewniony kąt i ciepłą strawę. Jednakże jego dumna natura nie pozwala mu na bezczynne oczekiwanie (a może raczej na pustą kiesę), więc korzysta z usług “Agencji Pracy Tymczasowej dla Inkwizytorów” w osobie Teofila Doppler’a.
No i właśnie Kościany galeon przybliża nam kolejne nietypowe zlecenie, które otrzymał Mordi. Mianowicie musi on zbadać sprawę zaginięcia majętnego kupca z Emden, które to na nieszczęście jest oddalone o kilka dni Hez-Hezronu.
Udaje się więc on w podróż (czym oczywiście nie jest zachwycony), by spotkać się ze zleceniodawcą Oktawianem van Dijk. To właśnie jego wierny przyjaciel, druh w interesach, a zarazem zięć Dominik Altdolf zaginął. W sumie w samym zaginięciu nie byłoby nic szczególnego, w końcu na morzu może stać się wszystko, jednak Oktawiana zaniepokoił fakt, iż z wyprawy powrócił jeden człowiek – Thijs – który na swoje nieszczęście nic nie pamięta. Tu zaczynają “dziać się rzeczy” i w ruch wtacza tajemna technika medytacji. Dzięki niej udaje się ustalić, dokąd prawdopodobnie zmierzał Dominik – Wysypy Farskie. I tak Mordi udaje się w kolejną nieplanowaną podróż, tym razem drogą morską, by odkryć… może w tym miejscu się zatrzymam, by za wiele nie zdradzić.
Naprawdę ciężko mi ocenić tę książkę. Sama historia, gdy czytałabym ją jako jedną z pierwszych, może wydawałaby mi się dość ciekawa. Jednak po lekturze już kilku książek mogę powiedzieć, że Kościany galeon nie powiał świeżością, nie miał także za wiele do zaoferowania (no może poza opasłym tomem). Historia była nawet powiedziałabym trochę “rozlazła”, po to by w najważniejszym i najciekawszym momencie “przejść do galopu”. Nie rozumiem jak sedno całej opowieści – Kościany galeon – można potraktować zaledwie w kilku stronach! Przecież galeon jest wręcz genialny i idealnie wpisuje się w to uniwersum. Do tego Mordimer całą tę hecę jest jakiś nijaki, wręcz bezpłciowy. Nie, absolutnie nie było to, co oczekiwałam po tej książce. Zabieram się więc za kolejną książkę (Sługa Boży) z nadzieją, że zetrze ona w pył to złe wrażenie, jakie pozostawił po sobie Kościany galeon.
No Comment! Be the first one.