Gwiezdne Wojny: Przebudzenie Mocy – Siła się przebudziła
Trochę mi zeszło, ale ostatecznie udało mi się dotrzeć do kina, by obejrzeć Star Wars: Przebudzenie Mocy. Swoją drogą nie spodziewałam się, że kina w Bratysławie mogą być, aż tak oblegane, że w pierwszych dniach od premiery ciężko było znaleźć jakieś dobre miejsce na seans bez dubbingu, a potem to się już tak samo jakoś odkładało. ;)
Ale do rzeczy. Początek zaskoczył mnie przyjemnie dawką humoru, którą dostarczał nam Poe – najlepszy pilot Rebelii z nowym cudnym robotem BB-8. Ten maluch podobnie jak R2-D2 skradł moje serce. Ma jednak przewagę na R2 – można go kupić i pobawić się z nim w domu (nie, nie będę go kupować – choć chciejstwo się pojawiło, jak tylko go zobaczyłam ;)).
Wracając do tematu. Pojawiają się również dwie nowe “dobre” postacie w filmie oraz klasycznie czarny charakter. Więc mamy jak dla mnie mdłą Ray, która może czuć moc i te wszystkie cudactwa z tym związane oraz przezabawnego byłego szturmowca Finna, który przez większość czasu mam wrażenie, że trochę nie wie co robi. Po ciemnej stronie mocy stoi Kylo Ren. Oczywiście musi mieć on swoje czarne wdzianko z pelerynką i jakąś plastikową maskę na twarzy, ale tak poza tym okazuje się, ze gościu wcale jej nie potrzebuje.
Nie brakuje na ekranie postaci z poprzednich części Gwiezdnych Wojen. Zawadiacki Han Solo jak zawsze w parze ze swoim kumplem Chewbacca pakują się w przeróżne tarapaty, Księżniczka Leia dowodzi Rebelią, a towarzyszą jej dzielnie C3-PO i R2-D2. Nie może zabraknąć również Luka Skywalkera, który to… No może fabuły streszczać nie będę, ale powiem, że się działo, a i łezka w oku się zakręciła.
Muszę przyznać, że J.J. Abrams wykonał kawał dobrej roboty i w swoim stylu dodał trochę dynamiki do scen walki. Dla mnie do wystarczyło i ponownie pojawiła się ta magia, którą czułam jak oglądałam Gwiezdne Wojny jako dziecko. Efekt końcowy oceńcie jednak sami… :)
No Comment! Be the first one.